Wielkanoc

Wielkanoc już tuż, tuż.. Dlatego mam taki mały apel do nas wszystkich.
Pamiętajmy o charakterze tych Świąt i o tym, co symbolizują. O odradzaniu się, o nowej nadziei i o tym, że całe to zło, które dzieje się wokół nas przeminie i nadejdą lepsze czasy. 
Bo jeszcze trochę… Jeszcze trochę i znów nadejdą piękne dni, kiedy będziemy mogli bez strachu przechadzać się swobodnie po parkach i skwerach, spotykać się z bliskimi i cieszyć z ciepłych promieni słońca. Przetrwamy to, zobaczycie 🙂
Z okazji zbliżającej się Wielkanocy życzę wszystkim dużo zdrowia, pogody ducha, nadziei w sercu i wielu powodów do radości. Wesołego Alleluja!
PS Dziewczynki już nie mogą się doczekać, która pierwsza znajdzie prezenty od Zajączka 😉 

Zdalne lekcje angielskiego

Nieco ponad miesiąc temu zapisaliśmy Starszą na zajęcia z angielskiego. Zarówno Mężu, jak i ja znamy ten język na tyle, że sami moglibyśmy ją spokojnie co nieco poduczyć, ale stwierdziliśmy, że trochę zajęć z resztą społeczeństwa w jej wieku przygotuje ją trochę do przedszkola… Taki trochę eksperyment społeczny 😉
Niestety w obecnej sytuacji zajęcia przeniosły się do internetu i nasze ukochane, zdolne, aczkolwiek nad wyraz hiperaktywne i roztrzepane dziecko trzeba było dostosować do nowej sytuacji.
Ekhm… Eksperyment się nie udał. Po nieco ponad dwóch tygodniach zrezygnowaliśmy i stwierdziliśmy, że to nie dla niej. Po prostu jest jeszcze za mała. 
Dziecko, które nie skończyło jeszcze trzech lat (a także spora część trzy- i czterolatków) nie potrafi skupić się na tego typu zajęciach na więcej niż 15-20 minut.
W naszym przypadku, nawet przy dodaniu nowego bodźca, lekkiej zmianie formy czy próbie nakierowania uwagi na właściwy tor, kończyło się to wygłupami i pytaniem
– Mamooo, a kiedy się skończy ten angielski?

Od wtorku wróciliśmy do pierwotnej konwencji. Wplatamy angielskie słówka w codzienność i jakoś leci 😋

Dziesięć lat

Dziesięć lat… Szmat czasu.
Jakoś tak dziwnie jest pisać, że w zeszłym tygodniu obchodziliśmy z Mężem 10. rocznicę bycia razem. Aż się staro czuję, gdy patrzę na tę liczbę…
Niemniej jednak muszę przyznać, że nie nudziłam się przez ten czas i pomimo, że pojawiały się zarówno dobre, jak i złe chwile, to nie zamieniłabym tego na nic innego.

Dziękuję Ci jeszcze raz, mój Najdroższy, za ten czas.
Mam nadzieję, że wraz ze mną postarasz się do tych cyfr dopisać jeszcze jedno zero ;*

Malinki

Jak mnie ktoś spotka, to żeby nie było. To nie mężu mnie zaatakował, ale moje własne dziecię!

Zęby, zęby, zęby… Jak to mawia moja kochana teściowa:
“Z zębami jest zawsze problem. Najpierw jak wychodzą, później jak się psują, a na końcu jak ich nie ma.” 

Cóż… C’est la vie 

Uciekinier

Mała zagadka:
– Co jest gorsze od przewijania niemowlaka przewrającego się na brzuszek przy próbie założenia pieluszki? 
– Przewijanie niemowlaka raczkującego 🤪
***

Na pocieszenie – to jeszcze nie jest kolejny poziom wtajemniczenia, czyli przewijanie dziecka, które biega 😉 

Buła

Ostatnio moje dwie kochane marudy zaczęły przechodzić same siebie na spacerze. Mijałam akurat piekarnię i stwierdziłam, że nie ma mowy, ja nie mam nerwów na ich nerwy. Kupiłam jakąś bułę z ziarenkami, jednej urwałam mniejszy kawałek, drugiej nieco większy i voila! Cisza jak makiem zasiał. One szczęśliwe, ja szczęśliwa. Także wychodzi ż,e po prostu… Buła łagodzi obyczaje 😉

Już jakiś spory czas temu na jedynym z blogów z kategorii ‘rodzicowej’ (bodajże u Magdy z bloga szczesliva) przeczytałam tekst, w którym autorka opisywała jak często się rodzice katują tym, że dziecku podali kupioną w piekarni czy innym spożywczaku bułkę pszenną, bo przecież zły rodzic, bo jak tak można, bo to przecież nawet żadnych wartości nie ma. Nic tylko zwykła mąka pszenna i ulepszacze czy konserwanty, a jeszcze gorzej jak z ciasta mrożonego, to wtedy już najgorsze zło i czyn haniebny!
Na co wspomniana wyżej blogerka odpowiedziała świetnym tekstem, który pozwolę sobie sparafrazować: “Jak to nie ma żadnych wartości? A pięć minut spokoju to nie jest jakaś wartość?” 🙂
Warto zapamiętać. 

Walentynki potwornym okiem

Walentynki to takie… nieco dziwne święto. Niektórzy złośliwie twierdzą, że zostały stworzone przez sprzedawców, ktorzy chcieli zalepić lukę wytworzoną między świętami Bożego Narodzenia a Wielkanocą, w której konsumenci nie kupowali sobie żadnych prezentów. W rzeczywistości zwyczaj obdarowywania ukochanych miłosnymi listami czy upominkami jest starszy niż mogłoby się wydawać. Walentynki bowiem obchodzono już w średniowieczu. Nie miały one oczywiście takiego samego charakteru jak obecnie, ale święty Walenty miał spore grono wyznawców. Choć na początku był przede wszystkim patronem cierpiących na choroby umysłu i epilepsję, z czasem stał się również opiekunem zakochanych.

W Polsce popularny jest pogląd, że ci którzy obchodzą dzień 14 lutego ulegli ‘amerykanizacji’ i wielkiemu złemu ‘konsumpcjonizmowi’. Nie muszę szukać daleko, gdyż mój tata sam burczy, że on Walentynek nie obchodzi, bo ‘kocha się codziennie i codziennie powinno się okazywać miłość’, więc poniekąd paradoksalnie moja mama nie może się spodziewać od niego kwiatków czy czekoladek. Wie jednak, że tata i tak przyniesie jej piękną różę, ale w jakiś inny dzień lutego (mają od dłuższego już czasu taki zwyczaj, że co miesiąc tata obdarowywuje ją kwiatami). Myślę jednak, że to nieco głupie zachowanie, takie bronienie się rękami i nogami przed tym, żeby akurat w Walentynki nic nie dać ukochanej osobie.
Oczywiście są i tacy, którzy przesadzają w drugą stronę. Koniecznie wymagają do parnera/partnerki jakiegoś drogiego upominku czy biżuterii, tysiąca róż, mnóstwa czerwonych baloników i wyjścia do modnej knajpy w ubraniu, na które wydało się połowę pensji, a najlepiej to w ogóle jakiegoś wyjazdu do Paryża, Wenecji czy innego Nowego Jorku, a jeśli tego nie dostaną to wtedy obrażają się i nie odzywają do siebie przez dobry tydzień… Słysząc o takich historiach kręcę z niedowierzaniem głową, zastanawiając się czy naprawdę nie ma już poważniejszych powodów do kłótni, ani tańszych sposobów na okazanie sobie uczucia?

Owszem, fajnie jest wybrać się gdzieś sam na sam, zwłaszcza kiedy ma się dzieci i tylko marzy się o tym, by spędzić trochę czasu bez nich 😉 Niektórzy nasi znajomi rezerwują sobie zawsze 14 lutego dla drugiej połówki i idą na randkę do restauracji, kina albo po prostu spędzają ten dzień na siedzeniu razem przed ulubionym serialem. Myślę, że to ma o wiele więcej sensu, żeby po prostu być razem. By spędzić ze sobą miło czas, bez względu na miesjce. W końcu liczy się to, żeby popatrzeć na tę drugą osobę (dosłownie czy w przenośni), przytulić się i zamienićkkilka słów. Zwłaszcza, że nie oszukujmy się.. Niestety obecnie funkcjonujemy w takim tempie, że czasami naprawdę ciężko znaleźć dla siebie więcej czasu i porozmawiać na jakieś poważniejsze tematy niż zwyczajne: Co słychać w pracy? Jak dzieci? Kurczę, kran nam cieknie, wiesz? Możesz zrobić zakupy, jak będziesz wracać do domu?… Niezywkle miło jest porozmawiać o marzeniach, planach na przyszłość, o sekretach z przeszłości czy wspomnieć kilka wspólnych chwil. A przy okazji można się dowiedzieć wiele ciekawego o osobie, którą przecież tak dobrze się zna.
My z mężem obchodzimy Walentynki, jednak skromnie, bez wielkiej pompy, bo to również uważamy za przesadę.  Dajemy sobie własnoręcznie zrobione kartki, ulubione czekoladki, no i oczywiście całusy. Tak po prostu. Kochamy się codziennie, zawsze. A jednak trzeba przyznać, że bardzo miło jest usłyszeć ‘Tak!‘ na pytanie:
Czy będziesz moją walentynką?‘ 🙂

Krótka charakterystyka mamowego potwora

Mamowy Potwór (łac. matulus monsterus) – rodzaj stworzenia żywiącego się głównie czekoladą, napojami kofeinowymi i miłością swojego potomstwa.
Przeważnie niegroźny, aczkolwiek sprowokowany przez inne osobniki zarówno swojego, jak i innego gatunku, potrafi odpowiedzieć agresją i wyszczerzyć kły. Ponadto przejawia skłonności do nagłych ataków łaskotkowych, bądź przytulasowych, skierowanych przeciwko własnym młodym, najczęściej w celu wywołania śmiechu u tychże.
Głównym celem jego istnienia jest opieka nad potomstwem, jednakże zauważono, że czasami dzieli się tym zadaniem z krewnymi, bądź spowinowaconymi przedstawicielami gatunku lub też gatunków pokrewnych (patrz: tatowy potwór; dziadkowie). Wtedy to spędza czas na różnego rodzaju aktywnościach, będących indywidualną kwestią każdego osobnika. Zaobserwowano jednak, że w czasie tym – w zależności od wieku, etapu rozwoju i liczebności potomstwa – dość często przechodzić może w stan letargu, bądź też zajmować się zabiegami higieniczno-estetycznymi, związanymi z pielęgnacją futra, uzębienia, etc., a także integracją społeczną, nierzadko międzygatunkową.
Nie należy do stworzeń stadnych, ale zaobserwowano, że większość osobników lubi przebywać w towarzystwie innych przedstawicieli swojego gatunku. W grupie spotykany najczęściej na zamkniętych obszarach nazywanych “placami zabaw”, gdzie bardziej lub mniej czujnie obserwuje swoje potomstwo.
Potrafi funkcjonować nawet, gdy przez dłuższy czas jest wystawiany na warunki chronicznego niedoboru snu. Jednakże warunkiem koniecznym jest dostęp do napojów zawierających pewne ilości kofeiny (w niektórych przypadkach: znaczne).
Ważna adnotacja: Jeżeli istnieją poważne przesłanki, by sądzić, że osobnik z jakim mamy do czynienia przez dłuższy okres był wystawiony na działanie zjawiska zwanego niewyspaniem, a jednocześnie nie ma możliwości zaspokojenia zapotrzebowania na kofeinę, należy zachować bezwzględną ostrożność. Osobnik ten bowiem może być agresywny, a nawet niebezpieczny dla siebie i otoczenia!