Nieco ponad miesiąc temu zapisaliśmy Starszą na zajęcia z angielskiego. Zarówno Mężu, jak i ja znamy ten język na tyle, że sami moglibyśmy ją spokojnie co nieco poduczyć, ale stwierdziliśmy, że trochę zajęć z resztą społeczeństwa w jej wieku przygotuje ją trochę do przedszkola… Taki trochę eksperyment społeczny 😉
Niestety w obecnej sytuacji zajęcia przeniosły się do internetu i nasze ukochane, zdolne, aczkolwiek nad wyraz hiperaktywne i roztrzepane dziecko trzeba było dostosować do nowej sytuacji.
Ekhm… Eksperyment się nie udał. Po nieco ponad dwóch tygodniach zrezygnowaliśmy i stwierdziliśmy, że to nie dla niej. Po prostu jest jeszcze za mała.
Dziecko, które nie skończyło jeszcze trzech lat (a także spora część trzy- i czterolatków) nie potrafi skupić się na tego typu zajęciach na więcej niż 15-20 minut.
W naszym przypadku, nawet przy dodaniu nowego bodźca, lekkiej zmianie formy czy próbie nakierowania uwagi na właściwy tor, kończyło się to wygłupami i pytaniem
– Mamooo, a kiedy się skończy ten angielski?
Od wtorku wróciliśmy do pierwotnej konwencji. Wplatamy angielskie słówka w codzienność i jakoś leci 😋